
Z DZIENNIKA OLDSKULOWEJ PASIEKI
CZERWIEC 2019
W czerwcu w Oldskulowej Pasiece działo się bardzo dużo. Można powiedzieć, że był to miesiąc pierwszego razu 😉
Latem czas leci bardzo szybko. Pielenie, sadzenie, koszenie, przycinanie, zrywanie a pszczoły i cała reszta zoo domaga się nieustającej uwagi. Z jednej strony dobrze, że susza – mam wymówkę na nie koszenie trawy ? Żeby nie wysuszać gleby, odpuściłam sobie koszenie sadu i ogrodu. Trudno – wrażenia estetyczne muszą ustąpić pod naporem praktyczności.
Maj upłynął cicho i spokojnie przynajmniej na zewnątrz. Pogoda słabo dopisała ale pożytek z klonów i jaworów był. Z owocowych też całkiem, całkiem.

Cisza i spokój w pasiece były jednak tylko złudzeniem. Pszczółki pracowały – ciągnęły węzę, mnożyły się, znosiły pyłek a mimo wszystko wewnątrz przygotowywały rewoltę.
Podtrzymując dobre działania maskujące, ciągnęły mateczniki, zbierały miód, wychowały facetów. Przy nadarzającej się okazji dały drapaka z uli.
Niestety do tego przyczynił się również galimatias z ulami. Zamówione w lutym, przyszły na początku czerwca i jeszcze okazało się, że za wąskie. Reklamacja – kolejne dwa tygodnie. Pszczołom w to graj.


Stan uli pod względem liczebności pszczół się pomniejszył ale pod względem pni w pasiece – zwiększył o trzy.
Kto rano wstaje temu Pan Bóg daje – przysłowie to sprawdziło się wyśmienicie pewnego słonecznego poranka. Wychodzę o świcie z psem na spacer. Kontrolnie idę wzdłuż pasieki i widzę, że na jednym ulu siedzi rój. Czy komuś uciekł, czy to moje planowały kolejną ucieczkę – tego się nie dowiem. To moja pierwsza w życiu rójka. W myślach szybka analiza czego potrzebuję i jak to przeprowadzić. Dzięki za współczesne technologie i filmiki na YouTubie oglądane zimą. Dzięki nim wiedziałam, przynajmniej teoretycznie, jak się za to zabrać.

Do domu po niezbędny sprzęt: wiaderko, płachtę, stolnicę, ramki z węzą i ubranko kosmity.
Widziany z bliska rój robi wrażenie – chociaż ten nie należał do największych. To żywy twór pozostający w nieustannym ruchu, wydający cichy ale intensywny bzyk.

Przygotowałam nowy ul: włożyłam ramki z węzą i dwie z miodem wyjęte z innych. Ule niestety niedopasowane służyły tylko za tymczasowe lokum dla nowych rodzin.
Rój delikatnie zgarnęłam do wiaderka i położyłam na stolnicy ustawionej przed wylotkiem. Maluchy jakoś specjalnie nie spieszyły się do nowego domu ale powoli zaczęły do niego wchodzić.

Siedzę razem z nimi i obserwuję. Jednak coś mi nie pasowało. Za wolno to szło – o ile nie wcale. Zaglądam do środka i wszystko jasne. Kolejne cwaniaczki. Ramki z miodem obsadzone na czarno. Wyciągają miód, wynoszą na zewnątrz i podają go innym pszczołom. Zwyczajnie planowały zrabować pożywienie i udać się w dalszą drogę. Szybka analiza miliona porad. Podać odkryty czerw! Przegląd pozostałych uli. Po wyrojeniach nie było łatwo go znaleźć. Sytuacja w ulach nie była zbyt ciekawa. Czerwiu brak ( na co znosiły ten pyłek całkiem ambitnie – pozostanie zagadką ), mateczniki były, matek brak.
Udało się w jednym znaleźć plaster z larwami. Podałam czerw do nowego ula i od razu inaczej. Pszczoły masą zaczęły ciągnąć do nowego domu. Powoli wiaderko się opróżniało. Zasiedliły ul. Do chwili obecnej mają się doskonale. Matka pięknie czerwi, odbudowały łącznie 9 ramek z węzą.
Za kilka dni ponowna sytuacja. Tym razem wieczorny spacer. Oglądam drzewka w sadzie i jedno leży na ziemi. Wystraszyłam się, że złamane. Podchodzę bliżej a tam kolejny rój. Tak duży, że wygiął do ziemi młodą czereśnię.
Powtórka z procedury. Tym razem część pszczół z wiadra wsypałam bezpośrednio do ula. Może trafiła się od razu i matka, bo te pszczoły nie marudziły i od razu raźno wchodziły pomimo braku czerwiu.
Trzeci nabytek to odkład, który zrobiłam prewencyjnie z ula, w którym było najwięcej mateczników i jeszcze najwięcej z pszczoły.
Po obsadzeniu nowych uli i podkarmianiu sytą, robiłam systematyczne przeglądy czwórki starych. Pozostawiałam największe mateczniki. Jeden z nich podałam odkładowi. I trzymałam kciuki, żeby matki zdążyły się rozczerwić zanim wyginie stara pszczoła. Coś im jednak nie szło. Czerwiu jak nie było tak nie ma.
Zamówiłam 4 matki. Podałam. Po tygodniu okazało się, że dwie zostały przyjęte a dwie ścięte. W tych ulach za to pojawiły się pierwsze jajeczka – znak, że jednak wyhodowały sobie własną matkę, ta zapłodniła się i rozczerwiła. Na chwila obecną sytuacja opanowana i wszystko wraca normy.

Szkoda tylko, że straciłam taką ilość pszczół. Na wiosnę wysypywały się z uli WZ – 22 ramkowych. Z lipy wyszła lipa, bo za bardzo nie miał kto tego miodu nosić. Dobrze, że na wykarmienie larw mają.
Mimo wszystko udało się wywirować w tym roku pierwszy pasterkowy miód ? Uczucie radości i dumy – bezcenne. Nie było go wiele. Ale tym bardziej cieszy fakt, że po takiej awarii i bez grabieży pszczół zostało ciut jeszcze dla nas ?.

Miód wyborny. Lekko ostry w smaku w ciemniejszym kolorze. Nie wiem z czego dokładnie. U nas zawsze będzie mieszanka. Nie ma monokulturowych upraw. Są tylko dzikie łąki i lasy. Mamy więc miód jak za praojców – z czystej, dzikiej natury ?
Oby przyszły rok był lepszy i dostawa uli nie nawaliła ?
© Oldskulowa Pasieka