Z Dziennika Oldskulowej Pasieki
lipiec 2021

Lipiec był miesiącem obfitości zarówno w ogrodzie jak i w pasiece. Pogoda dopisywała i nawet podczas kwitnięcia lipy wyjątkowo mało padało 😉
Do pszczelarstwa mamy takie trochę holistyczne podejście – nie tylko pszczoły ale również wszystko to, co może poprawić ich byt. Założyliśmy sad owocowy z drzewami i krzewami, w ogrodzie rośnie pełno ziół z których pszczoły zbierają nektar i pyłek i z których później robimy napary do zimowego podkarmiania. Łąki kosimy tylko wczesną wiosną i jak najpóźniej jesienią. Niech rosną chwasty, z których korzystają owady. Poza tym wysoka trwa zmniejsza odparowanie wody z gleby, zwiększając jej wilgotność. W tym roku na niedobór deszczu nie możemy narzekać ale bywały lata kiedy brak opadów był wielkim problemem.
Co owocuje w sadzie:

.





Słońce mocno przygrzewało. Ci co mogli chłodzili się na różne sposoby…

… a topiarka słoneczna pracowała pełną parą. Korzystając z dnia niepogody, przetopiliśmy na szybko zebrany wosk. Wyszła całkiem pokaźna babka ;). Klarowanie jak zwykle zimą, kiedy będzie więcej czasu.

Miodobranie
Odgrodzenie matek w czerwcu przyniosło efekty. I wbrew wcześniejszym czarnym przepowiedniom – spóźniona o ponad trzy tygodnie wiosna również wyszła na plus. Kiedy zrobiło się naprawdę ciepło zakwitły klony, jawory i inne wiosenne rośliny, z których pszczoły mogły by nie skorzystać przy chłodniejszej pogodzie. A tak drzewa huczały aż miło a do uli kropla po kropli pszczoły znosiły nektar.
Chcąc zrobić im na lipę więcej miejsca – odwirowaliśmy miód.

Odwirowane ramki włożyliśmy z powrotem uli do osuszenia przez pszczoły na lipowy nektar.
Awaria
W między czasie przyszło załamanie pogody z silnymi wiatrami i mieliśmy sytuację awaryjną na pasieczysku. Trzeba było użyć wyspecjalizowanego sprzętu i przeprowadzić prace wysokościowe ;). Od wiatru odłamała się częściowo spora gałąź i przy podmuchach stukała w ul. Wykwalifikowany pomocnik uporał się z tym błyskawicznie bez start własnych 🙂

Zakwitły lipy
Lipy zakwitły. Powietrze było przesycone zapachem ich kwiecia. Wokół domu mamy z sześć starych drzew. Przyznaję – liczyliśmy na drugie miodobranie – lipowego miodu – niestety przeliczyliśmy się, Lipy były oblegane, pogoda nawet dopisywała. Było ciepło i po krótkich deszczach – parno, jednak nie przełożyło się to na ilość zebranego nektaru. Podobno lipy na naszych wysokościach i na mocno wapiennych glebach słabiej nektarują. Wysokość n.p.m. sprawia, że mamy o 5-7 stopni niższą temperaturę niż w miejscowościach pod Górą. Chociaż w tym roku i u nas na lipę były upały. Skalista i wapienna gleba nie należy do najżyźniejszych. Mamy IV i V klasę więc siłą rzeczy nektarowanie jest mniejsze. Lipy też są bardzo światłożerne. To solitery, które potrzebują słońca tylko dla siebie. U nas na terenie PN Gór Stołowych rosną piękne, stare drzewa ale niestety są zarastane i zacieniane przez samosiejki klonów i jaworów. Zacienione również wydzielają mniej nektaru. Dla nas nic nie było ale dla siebie pszczoły coś zebrały i zrobiły małe zapasy. Też dobrze.

Złośliwce i nowe matki pszczele
Niestety musieliśmy zrobić porządek z jednym ulem. Pszczoły w nim były zwyczajnie „pitbullamii”. Praca przy nich była koszmarem – coś o tym wie mój pomocnik ;). Otwierało się ul a one momentalnie hurtem obsiadywały Cię na czarno. Potrafiły się dostać pod kapelusz pomiędzy zamkami pod rzepem. Waliły żądłami bez opamiętania. Po miodobraniu podjęliśmy decyzję o wymianie matki, chociaż ta była mistrzynią w czerwieniu oraz złagodzeniu trochę agresorów. Ul ze złośliwcami przestawiliśmy w inne miejsce – tak aby pszczoła lotna rozleciała się częściowo do innych uli. Stał przestawiony przez trzy dni. Po tym czasie wrócił na swoje miejsce z młodą pszczołą i czerwiem. Dokarmialiśmy je w między czasie i zamówiliśmy nową matkę UN.

Zrobiliśmy również przegląd w odkładzie, w którym pszczoły miały same sobie wyhodować matkę. Matka w nim powinna już wrócić z lotu godowego i zacząć czerwić ale jajek jak nie było tak nie ma. W tym czasie pogoda była w kratkę. Często w ciągu dnia przechodziły gwałtowne deszcze. Pomyśleliśmy, że może matkę dopadła gdzieś ulewa i nie dala rady wrócić do ula. Ale daliśmy im jeszcze kilka dni.
Po tygodniu przyszła przesyłka z matką dla złośliwców. Nauczeni doświadczeniem – przed podaniem matki zrobiliśmy przegląd w ulu, żeby usunąć ewentualne mateczniki. Mateczników nie było a na jednej ramce chyba złożone jajeczka. Obejrzałam ją pod każdym kątem i … raczej jajeczka. Dziwne to bo matki w ulu nie było, swojej nie były wstanie jeszcze wyhodować a na trutówki było za wcześnie. Jedynym rozsądnym wytłumaczeniem było to, że matkę z odkładu dopadł deszcz i weszła do pierwszego lepszego ula z brzegu. A, że akurat te pszczoły były bez matki to ją przyjęły.

Zaglądam do odkładu. Matki nie widzę. Jajek również nie. W takim razie szybka decyzja – nowa matka idzie do odkładu. Została w klateczce przez dwie doby. Potem odblokowaliśmy wyjście aby pszczoły mogły ją sobie same wygryźć. Daliśmy im spokój przez kilka dni.
Zaglądam do nich ponownie i okazuje się, że pszczoły zawsze zrobią mnie w konia. Matka była: piękna, dorodna, bez opalitka czyli ich własna i właśnie składała pierwsze jaja. Potrzebowała widać więcej czasu. Może przez tą pogodę. Podaną matkę niestety zabiły.
Po raz kolejny zaglądam do złośliwców. Pomimo częściowego ich rozbrojenia – nie należy to do przyjemności. Pasiaste potwory nie reagują nawet na dym. Pozostaje tylko grube ubranie, żeby nie mogły żądłami dostać się do skóry. Oglądam ramkę za ramką. Matki nie ma a jajeczka nadal są. Czyli – to nie były jajeczka, bo z nich już dawno byłyby larwy. Widocznie jakiś światłocień albo skrawki woszczyzny albo jeszcze coś innego albo już wzrok tracę 😉 Nie pozostaje nic innego jak zamówić kolejną. Podaliśmy im też dwie ramki czerwiu z innego przepełnionego ula, żeby rodzinki dalej za bardzo nie uszczuplać.
Przyszła Matka. Przegląd ramek – mateczników brak. Dzisiaj pszczoły ją wpuściły. Za kilka dni zobaczymy co się dzieje i czy zaczęła rządy w ulu. Oby i oby towarzystwo złagodniało chociaż trochę:)
Poidło
Wiele osób mówi i pisze, że ich pszczoły mają w głębokim poważaniu poidła na pasieczyskach. Wolą chlorowaną wodę z basenów, gnojówkę, przestarzałą wodę z różnych zakamarków. Pszczoły również potrzebują mikroelementów i może dlatego wybierają wodę, która zawiera coś co jest im akurat potrzebne. U nas poidło jest oblegane cały czas. Fakt, nie mamy w pobliżu basenów ale gnojówki jak najbardziej są :). Nasze składa się z dwóch części a w przyszłym roku będzie dostawiona trzecia. Pierwsza – to deseczka wyłożona mchem po której woda skapuje do drugiej części stałej z delikatnym przepływem. Ta część jest wyłożona mchem, bukowymi liśćmi i gałązkami, szyszkami, węglem drzewnym. Zaczyna się tam tworzyć mini mikroekosystem. Pszczoły podlatują albo po czyściejszą wodę z deseczki albo po odstałą z dolnej części. Do wody w poidle dodajemy przez cały sezon co kilka dni wywar z ząbku czosnku lub wywar z ziół.


Zioła
Jak już wspominałam, uprawiamy w ogrodzie różne zioła: tymianek, macierzankę, kocimiętki, szałwie, mięty, hyzop, cząber górski, lawendę, estragon, lubczyk, jeżówki. Ale wiele innych roślin ma również jakieś właściwości zdrowotne i na coś działa. Są to zarówno dzikie rośliny, powszechne chwasty jak i np. liście malin, porzeczek – zwłaszcza czarnej, malin, lipy.
W ramach eksperymentu zebraliśmy różne zioła z naszego ogrodu, trochę je rozdrobniliśmy i wrzuciliśmy do ula. Pszczoły nie były tym zachwycone ale musiały je zgryzać i przeciągać przez całe wnętrze, żeby sprzątnąć dom. Zapach i sok w jakiś sposób zostały na chwilę w środku i może chociaż trochę uprzykrzyły życie warrozie.

Próba rewolucji?
Po stwierdzeniu, że z lipy będzie lipa ułożyliśmy gniazda na zimę. Dzisiaj odkryłam, że pominęliśmy jeden ul. Jakim cudem – nie mam pojęcia. Jutro ma nie padać więc koniecznie trzeba to zrobić. W jednym ulu – najlepszym – w którym pszczoły przyniosły najwięcej miodu i zachowują się całkiem przyzwoicie, odkryliśmy zarzewie jakiegoś buntu. Na koniec sezonu pszczołom zachciało się trutni, które i tak zaraz wymordują. Nie było sensu zostawiać już darmozjadów do wygryzienia – ramki poszły do przetopu. Sprawdziliśmy przy okazji czy w trutowym czerwie nie czai się warroza – o dziwo nie było. Może pojenie czosnkiem i ziołami w jakiś sposób pomaga. Za wcześnie na takie stwierdzenia.

W okolicy
Dokoła nas mamy morze traw. Niestety. Łąki rozległe a pożytku z nich żadnego. Tylko trawy, trawy i trawy. Pojedyncze kwiaty nie mają szans na rozsianie się bo są już koszone. Koniec lipca a łąki leżą. Nie rozumiem Parku Narodowego i jego polityki. Jak już kiedyś wspominałam sami mają pszczoły więc powinni dbać również o pożytek dla nich i traktować przyrodę całościowo a nie działami, tematycznie. Rośliny muszą zawiązać nasiona i wysiać się a owady zebrać zapasy na zimę. Zwłaszcza, że trawa ta nie idzie na paszę bo nawet do tego się nie nadaje. jest wykorzystywana na podściółkę dla zwierząt. Ale cóż może się nie znam i Park ma w tym jakiś ukryty cel polepszenia różnorodności lokalnych ekosystemów łąkowych.

Nieużytki są za to porośnięte głównie dziką marchwią ( jeżeli się nie mylę ). Oblatują ją głównie muchówki i osy. Pszczoły widzę na ich sporadycznie, chyba już z braku innych opcji.

W ogrodzie
W ogrodzie jeszcze kwitnie sporo roślin i pszczoły mają co robić. Jednak ogród to tylko ogród, ilość roślin jest niewystraczająca i nawet nie można mówić, że cokolwiek pszczołom dadzą.




Ciekawostka – oblot pszczół
Na koniec ciekawostka. Jednego dnia trafiłam na największy oblot młodych pszczół jaki do tej pory widziałam. Wyleciała ich chyba rekordowa ilość. Wrażenie niesamowite. Nagle cały świat wokół wibruje i bzyczy 🙂
A na koniec ciepłego, pracowitego dnia zasłużony odpoczynek – nawet dla pszczółek:
